środa, 26 grudnia 2012

Dlaczego drytooling szkodzi?


   Drytooling, dyscyplina sportu polegająca  na wiszeniu głową w dół, zginaniu bicka i trzepaniu… a raczej strzepywaniu rąk :) Trudno jest określić jak bardzo ruchy w dachu przyczyniają się do wydzielania endorfin w mózgu oraz osiąganiu 100% satysfakcji z życia. Jednak nie wszystko w drytoolu jest takie piękne. Jest również ciemna strona tej aktywności, która czyni straszliwe spustoszenia w naszym zdrowiu psychicznym i fizycznym. Postaram się dziś usystematyzować wszystkie te zagrożenia dla człowieka które powoduje drytooling, abyście mogli  na zawsze zapomnieć o złapaniu za dziabę i zadaniu z dziurki w plecy ;)

   Zagrożenia dzielą się przede wszystkim na fizyczne i psychiczne tudzież mentalne. Trudno stwierdzić które są gorsze… Na pewno psychiczne mają dużo gorsze konsekwencje. Zacznijmy od fizycznych – najmodniejsze ostatnio to wybijanie sobie zębów – coś co dziabą uczynić niezwykle łatwo, jeśli nie zachowamy odpowiedniego kąta natarcia pierwszego zęba ostrza i podważymy narzędzie – strzał – i po jedynce :D Kolejny uszczerbek na ciele to m.in. bark onanisty – kontuzja która polega na permanentnym uszkodzeniu barku objawiającym się bólem i utratą mocy. Jest to zagrożenie pośrednie – spowodowane brakiem wyników w drytoolingu, depresją i w konsekwencji nadmierną masturbacją. Strzeżcie się ! Innym zagrożeniem w tej jakże zacnej dyscyplinie jest możliwość wbicia sobie raków w … dół pleców.  Zwłaszcza podczas wspinania w ciężkich butach z pełnymi rakami, ściąganiu wpinek lub robienia pedalskich czwórek. Inną, dość istotną rzeczą która czyha na nasze zdrowie i życie jest sławna gleba!  Glebę  możemy zaliczyć zwłaszcza podczas wspinania we wszelakich grotach czy dziurach. Z glebą zapoznani są najwięksi mistrzowie drytoolingu w Polsce i jak twierdzą – wyszło im to tylko na dobre!  Tak bywa, gdy my zaatakujemy ziemię, ale bywa też i tak, że to matka ziemia atakuje nas, zrzucając wszelakiej maści głazy, kamienie, sypiąc piach do oczu i inne rzeczy.  Ze strachu niektórzy łojanci napierają w kaskach a nawet w okularach ochronnych, SZACUN!

   Kiedy już nasze umęczone ciało przeżyje, przetrwamy kolejną dry sesje i zaczniemy zbierać zabawki udając się w stronę domu z bolącymi przedramionami, ta niecna dyscyplina zaczyna atakować nasz umysł. Atakować w sposób podstępny – myśli kłębią się jedynie wokół niewykonanej sekwencji przechwytów, krawądki która znowu się urwała, czy obłej dziurki która ZAWSZE wyjeżdża! Wspinacz ogarnięty dobijającym uczuciem słabości zaczyna albo wpadać w depresję, albo w szał ładowania – żelazo,koks,żelazo,koks… i tak w kółko. Skutkuje to niemiłosiernie wielkim przyrostem bicepsa utrudniając codzienne życie. Plecy zaczynają się nie mieścić w drzwiach… Jeśli widzicie człowieka wchodzącego bokiem przez drzwi – współczujcie mu – to ogarnięty depresją drytoolowiec. Nie chodzi do pracy, olewa uczelnie i ogarnia go jedyna myśl życia: „Jak zrobić M-fefnaście?”.  Ten proces można odwrócić tylko rychłym zwycięstwem – do czasu jednak następnej porażki.

   Zupełnie prozaicznym zagrożeniem jaki niesie ze sobą drytooling jest zagrożenie dla naszego portfela – sprzęt wszak jest drogi a bardzo łatwo go stracić. Dość powiedzieć, że łojant ogarnięty pogonią za cyfrą napiera do nocy, odkłada dziaby na bok i co? I zapomina o nich! I wypłata w plecy. Zachowanie karygodne – przecież dziaby to nasze najlepsze przyjaciółki, ale rozumiem stan umysłu po udanej dry sesji… Jeśli przez przypadek dziab nie zostawimy pod miejscówką, możemy je też zostawić w miejscówce. A w szczególności w dachu.  Po prostu, walka zwykle trwa do ostatniego tchnienia mocy, do ostatniego palca trzymającego dziabę która znajduje się w klamie. Co się stanie jednak gdy dziabę puścimy? Zostanie, na wieki zdobiąc strop jaskiń drytoolowych. Tylko jak to się ma do ogólnego trendu usuwania sztucznych chwytów vide Mamutowa? Przemyślenia zostawiam dla Was.

  Całkiem innym rodzajem zagrożenia jakie niesie ze sobą drytooling, jest zagrożenie dla osób które nie uprawiają tej wspaniałej formy wspinania, tu dzież są jej przeciwni! Jak wielkie zmiany w osobowości powoduje taki stan nie trzeba tu dużo pisać, wystarczy wejść na forum wspinaczkowe i odszukać tego typu "ekspertów”. WSPÓŁCZUJE WAM CHŁOPAKI  :(

   No i najgorsze co powoduje drytooling. STRACH. Strach przed słabością. Objawia się wzmożonym wypowiadaniem się na tematy drytoolowe ale zdecydowanym zanikiem aktywności wspinaczkowej. Powodowany jest w głównej mierze słabością ciała i umysłu oraz brakiem odpowiedniej motywacji aby wypiąć się na wszystkich i po prostu robić swoje. Może być też powodowany przez braki sprzętowe – jest to jednak temat dość śliski – często po ich uzupełnieniu okazuje się, że nie wiele pomógł i wtedy STRACH pogłębia się…

   Po przeczytaniu tego krótkiego posta powinniście zapomnieć o drytoolingu. Jest to na tyle niebezpieczna i zła dyscyplina, że zdecydowanie szkoda na nią czasu i sił. Jednak, jeśli tak nie myślicie, możecie spokojnie przystąpić do napierania i szlifowania swojej dry formy na zdrowie!

Pozdrawiam

Basałyk

sobota, 8 grudnia 2012

Jak żyć żeby zrobić M-fefnaście?


   M – fefnaście. Mityczny stopień trudności spędzający sen z powiek nie tylko krakowskich wspinaczy, ale i całych mas łojantów na całym świecie. Stopień określający maksymalne możliwości fizyczne i mentalne człowieka. Coś co mówi  nam – No, to bardziej się już nie da. No ok, ale po co? Dla sławy? Pieniędzy? Kobiet? Sponsorów? Wielkiego bicka? Nieee… po prostu, po to, żeby dotknąć absolutu, zbliżyć się do mocy Boskich i prawie posiąść je. Pytanie tylko brzmi: JAK??? Jak osiągnąć coś co wydaje się nieosiągalne dla człowieka?

  Początkowo próbowano stworzyć M – fefnaście na Zakrzówku. Szybko jednak krakusi doszli do wniosku, że się nie da, i bynajmniej nie dlatego, że NIE ale po prostu z permanentnego braku katolickiego przewieszenia. Przeniesiono się więc do większych lub mniejszych dziur, które oferowały możliwości wygenerowania odpowiednio hardej cyfry. I tutaj zaczęły się schody w postaci ograniczeń fizycznych. Po prostu albo się nie doginało, albo rozginało, albo mieliło jak ostatnią szmatę. Wzięto się więc  za katolickie metody osiągnięcia stanu ciała i ducha które pozwalały  na zrobienie   M –fefnaście. Przepis na to sprowadza się do prowadzenia odpowiedniego stylu życia i treningu. Tak więc od początku:

- Koks! Rzecz wymyślona przez człowieka dla człowieka. Koks pozwala osiągnąć gigantyczne i monstrualne rozmiary mięścia bicepsa a ten jak wiadomo jest kluczowy przy siłowym drytoolu. Przeciwnicy koksu mówią, że nie dość, że nie działa to jeszcze zatruwa chemią cały organizm. Jest to oczywiście bzdura która wynika z suplementacji zbyt małą ilością koksu („pojedyncza dawka jest dla dzieci!” Kotlet).  Dzieli się on głównie na: BCAA czyli ogólnie aminokwasy które przyspieszają regeneracje, kreatynę – powodującą przyrost  masy mięśniowej i siły, oraz wszelakie „przedtreningówki”  powodujące mocne kopnięcie przed wspinaniem (osobiście polecam Nox Pump – mocny strzał). Wszystkie one oczywiście świetnie działają i przybliżają ludzkość do M-fefnaście. Nie działa? Więcej koksu!

- Żelazo! Czyli wszelakie ćwiczenia treningowe wykonywane z dodatkowym obciążeniem. Powodują osiągnięcie boskiej siły potrzebnej przy drytoolu. Jest to logiczne, gdyż zrzucając po treningu obciążenie czujemy się jakbyśmy latali! Tego akurat nikt nie podważa, ew. twierdzą, że nie potrzebują już tak ładować bo osiągnęli wystarczającą już siłę. Nic bardziej mylnego! Nie ma ograniczeń jeśli chodzi o żelazo! Nie zgina się? Dołóż żelaza!

-Asceza! To najbardziej kontrowersyjny stopień wtajemniczenia wspinacza starającego się dotknąć absolutu. W skrócie Asceza polega na unikaniu wszelakiej możliwości do tego aby nasz organizm był zaangażowany w coś innego niż dążenie do M-fefnaście. Są to np. libacje alkoholowe powodujące odwodnienie, ogłupienie, ogólne zmęczenie organizmu a także rozkojarzenie, objawiające się spadkiem motywacji do ciężkiego treningu. Również zaawansowane relacje między ludzkie doprowadzają do podobnych skutków ale niestety dodatkowo powodują DŁUGOTERMINOWY spadek motywacji i chęci do zrobienia M-fefnaście. Nie ma mocy? Prawdopodobnie właśnie znalazłeś sobie dziewczynę! (albo chłopaka co gorsza – ten przypadek, nawet jednorazowy całkowicie eliminuje zawodnika z walki o sięgnięcie szczytu, gdyż jak wiadomo, tylko heteroseksualna osoba jest do tego skłonna…)

  Trzymanie się sztywno tych trzech zasad prawdopodobnie umożliwi kiedyś zrobienie M-fefnaście przez człowieka… Jest to niestety proces długi, żmudny, wymagający ogromnej cierpliwości i samozaparcia. Ale na pewno WARTO!!!

Ps. Nie zapomnijcie się też po wspinać od czasu do czasu ;)

Ps. 2 Spotkałem się z oburzeniem odnośnie nie używania czwórek w tym sezonie... Cóż, mogę tylko zacytować mojego przyjaciela: "Rob se co chcesz ale ja Ci tego nie zaliczam!" 

Basałyk